ręku (którą roztropnie wziął z domu), i nie zwlekając, zabraliśmy się do roboty: kopaliśmy na zmianę, wszyscy czworo, bo Sonia, mimo naszych nalegań, by nas wspierała jedynie dobrą radą, nie chciała, aby ominął ją tryumfalny udział w odkryciu,<br>i rzeczywiście: po dwóch godzinach usłyszeliśmy, że ostrze łopatki natrafiło nie na ubitą ziemię, ale na twardą grudę lub cegłę, i wystarczyło usunąć trochę zeschłej gliny, a ukazały się kamienne ciosy, ułożone ściśle jeden na drugim,<br>i musieliśmy napierać z całej siły, nim udało się nam wepchnąć kilka z nich w głąb, tak że odsłoniły wąskie wejście, i nie bez obaw, ale z