dopiero wyszły spod rąk, surowe i bez ozdób, schną ustawione na deskach uwieszonych do sufitu. W kącie pracowni, o której sami gospodarze mówią, że jest budą, głęboki na dwa metry dół zapełniony gliną.<br>Terkoczą miarowo garncarskie kręgi. Dwa na przeciw siebie. Za jednym kręgiem pod ścianą, siedzi mając na kolanach ubrudzony fartuch, z rękami utytłanymi po łokcie - Józef Kraszewski. Za drugim, tęższy i skupiony, jego ojciec - Antoni. Gdy patrzę na nich, chłopów ogarniętych pasją tworzenia, zastanawiam się, kto tu właściwie kogo urabia. Czy oni glinę, z której lepią garnki i dzbanki, flakoniki i miseczki, czy może to glina, którą tak zapamiętale