płonącego dla heretyków stosu bohater, bakałarz, zapada się w bagnie powstałym z krwi pomordowanych. Krwi jest taka obfitość, że traci głos, milknie, krzyczy jedynie rozpaczą w oczach. Po takiej śmierci nie ma gdzie nawet polnego kamienia postawić.<br>Chciał wysondować opinię Kościoła, nie chodziło o urzędową zgodę, chciał tylko sprawdzić, czy uda się uniknąć dysonansu z obyczajami miejscowych. Z tym zamiarem poszedł na probostwo. Celowo nadłożył drogi. W wyobraźni widział już, ze szczegółami, ten grób wśród drzew, niby w bożym gaju. Marzył, że jesienią siwy wiatr gładzić będzie liście rude i amarantowe. Przybiegnie pies, zwykły kundel, i nasika na mogiłkę. Za granicą