szlafrok z czerwoną podszewką i naga, z wilgotną kępką pod białym brzuchem, wypolerowana, lśniąca, jak natarta oliwą, posykując, utonęła z głową pod pierzyną. <br><br><br>Jednak się zdecydował, że na wiec pójdzie, przeważyła - najprościej - ciekawość. Krystaliczne powietrze dawało wspaniałą widoczność, dymy kominowe nieomal radośnie wyprężyły giętkie słupy na bladoniebieskim niebie. Zmrożona puszcza w oddali wyglądała na przyprószoną drobnym kremowym szkliwem. Śnieg się jarzył. Przed wyjściem naniósł wody, dwa wiadra. Napełnił beczkę w sieni z tyłu domu. Obrócił dziewięć razy, dziewiątka to liczba kabalistyczna - zauważył. Drewniana beczka, rzetelna robota, nie trzaśnie od lutowych mrozów, jak dotąd wytrzymała, to i więcej wytrzyma. Rozpalił w centralnym, niech