szpetalskiej, zarywając ostro w odmyty brzeg próchnicowy, toteż bito tu gęsto tamy o główkach kamiennych, a najdłuższa była ta właśnie, na której stanął Szczęsny, cała w zieleni wiklin i u nasady także zielona sporą kępą olszową.<br>Skraj nieba, obrzękły fioletowo, łypał jeszcze na zachodzie jasnością, ale drzewa nad Wisłą, łacha w oddali, bakan przy niej sterczący - wszystko omotało się w zmierzch łagodny, włóknisty jak obłok, zwisający smugami z niskiego pułapu. Czarna woda przy główce gotowała się ciężko, smołowo. Spławik ledwo-ledwo widziany kołował dyndając na wirach, a pod nim, dwa metry poniżej, nie mogła się urwać z haczyka płotka paluszkowa, nadziana na