jedno drzewo się nie uchowało w Horochowie. Poprowadziłam Eda i Steve'a, żeby pokazać im rzekę. Patrzymy, nie ma rzeki. Ani sitowia. Żadnego śladu. I nikt nic nie wie. Jak w Heidelbergu. Przed domem - po ogrodzie ni śladu - zrobiło się zbiegowisko, więc Steve skręcił za róg, żeby stamtąd fotografować. Nagle podjechała wagonetka. Dwóch mundurowych chwyciło go pod pachy i ciągną do budy. Zaczął wołać pomocy. Ja, zaabsorbowana, nie usłyszałam, ale nasi kierowcy mieli wyostrzony słuch. Pobiegłam za nimi z Edem i widzimy, jak szarpią się z tamtymi i potrząsają papierami. A gdyby nie usłyszeli? Zdjęć, które Steve zrobił, nie ma, rolka zniknęła