po lożach... powróciłam z koncertu, gdzie oficerowie mało na kawałki nie rozszarpali z zachwytu jednej czernomazej Włoszki - skrzypaczki. (Przyjechało cudo z zagranicy, sznur pereł, warkocze do ziemi, ramiona gołe jak z marmuru i coś tam, romanse jakieś gra na skrzypcach. Wtenczas une violoniste - to była rzadkość!) Oficerowie powściekali się; Jula, wariatka, bierze pelerynę sobolową i rzuca na scenę (koncert był w operze). A ja patrzę. No cóż? naturalna rzeczy - oszalałam także samo. Powróciłam... ŤP`apoczka, kup mnie skrzypkę, nic ja robić nie chcę, tylko być une violoniste c`el`ebre a nie, to umręť. Ojciec - biedaczysko opowiedział wszystko siostruni... No? ale