się rozweselaliśmy. Stangret strzelał z bata i krzyczał "wiooo!", konie tupiąc żwawo wprawiały podróżną brykę w ruch. W prowincji mało było szos, kołysało nami porządnie, trzęsło na wszystkie strony. Dopóki byliśmy w Raudonatschen5 wyglądaliśmy przez okno, bo wszędzie jeszcze stali ludzie, pozdrawiali nas, mamcia dziękowała, a my zawsze kłanialiśmy się wraz z nią. Potem zaczynało się rozglądanie po wozie. Ach, sam fakt, że mieliśmy w nim mieszkać przez trzy dni był ekscytujący. Kieszenie przy oknach, tak wypchane... . Co też może być tam w środku? W innych kieszeniach tkwiły jakieś papierowe zawiniątka, wyglądały wielce obiecująco. Na spodzie wozu stał kosz wyplatany z łyka