był przeczuć, że w tak burzliwych czasach nie można się bezkarnie bawić w tajnego agenta. Za późno też zrozumiałem, że typ drobnego sklepikarza (bo byłem sklepikarzem - sprzedawałem podania), choć mógł mi się tuż po wyzwoleniu wydać najwłaściwszym dla czasu, a na pewno dla mego nastroju ducha, był skazany na zagładę wraz z umacnianiem się nowego ustroju. To nic, że garstka sklepikarzy przetrwała aż do chwili obecnej: nie należę do ludzi, którzy by dobrowolnie chcieli pozostać na marginesie życia.<br>Nie wspominałem dotąd, że siostra, która wyszła za mąż w obozie, mieszkała w Warszawie. O ile za nic nie poprosiłbym o pomoc ojca, to