przybranym nazwiskiem w zwykłym szpitalu. Rozdysponowałam łapówki przebranemu w biały kitel czterorękiemu Siwie, ale nie na wiele się zdało. Pilnowałyśmy na zmianę z Ludmiłą dzień i noc, ale szybko nas rozpoznano i ordynator przybiegł najpierw sam, przerażony, aby potwierdzić tożsamość, a wkrótce nasłał nam do separatki podstawionego chorego - wiem, że wyjadał Stefanowi tabletki. Skrytobójcy nie umiejący nawet zabić wprost, po rycersku. Spotkałam go potem pod Rotundą, szedł zdrowy. Po korytarzach roznosił się zapach od kotletów mielonych i kompotów mieszanych, jakby śmierć można było obłaskawić kompotem.<br>Są tacy, którzy nawet wbici w garnitur, wyglądają jak rozchełstani. Stefan, chory, w szpitalnym szlafroku, oplątany