światło (bo piętnaście minut wcześniej wstawała po ciemku, przedtem jeszcze był budzik w ciemnej czeluści, ale to były wysepki, strzępy, dopiero kiedy krzątała się tam w kuchni, minuty zaczynały się łączyć)... gdy zapalała światło, zaciskałem powieki, a wszystko pod kołdrą kuliło się z lęku, jakby czując wycelowaną lufę, z której za chwilę ktoś zacznie strzelać. Ciche kroki po podłodze zbliżały się do tego stężałego w oczekiwaniu na cios, na wystrzał trwania, potem szelest szlafroka i coś wielkiego, ciepłego<br> <page nr=34><br> pochylało się nade mną, mama delikatnie dotykała policzka, a nad dotknięciem był cichy, łagodny głos: "Niestety, synku, już trzeba wstawać..." Z czasem funkcję tę