histeryzuje, że innych nie może, i wysyła mnie gdzieś na plac Grzybowski, bo tam jako jedyny w mieście pewien dziadek, szatniarz z Teatru Żydowskiego handluje giewontami. Wykupiłem od niego cały zapas, dwadzieścia paczek, ale to Magdzie starcza ledwie na parę dni, bo pali do połowy, a czasem tylko kilka razy zaciągnie się nerwowo i już gasi; teraz, czekając na moją odpowiedź, też już zdążyła zapalić, zgasić i sięgnąć po nowego giewonta.<br>- Nic mi nie powiesz?<br>Wstałem, włożyłem buty, byłem gotowy do drogi.<br>- Magdziu, nie kochałem cię, nie kocham i nie ma szans, bym pokochał w przyszłości.<br>Chciała, bym coś powiedział, to