rumianym światłem zachodzącego słońca i wrzosy liliowe, i piachy szczere. Tego Polek właśnie potrzebował. Zwilża więc językiem zaskorupiały koniec pędzla i zaczyna kopiować obrazek delikatnego sentymentu. Lecz kiedy narysował już te sosny z mocnymi gałęziami, nagle mu się coś przypomniało i ze strachem rozejrzał się po kątach, gdzie drzemał jeszcze zawiesisty mrok nocny. Zaciskając palce na czarnym źdźble pędzla, wpatrywał się w narysowane przez siebie sosny, zwichrzone jakimś bólem, podobne drzewom koło Puszkarni, gdzie w jego przytomności odszedł z ziemi on, człowiek, który śnić się będzie do końca życia.<br>- Co ty tu wystrajasz, nieudałota, po nocy? - rozległ się naraz schrypnięty od