parę minut, i znów cienie zdałem złudzeniu, bo gdybym ich nie zdał, strach nie pozwoliłby mi iść dalej.<br>Szedłem wolno, szurając nogami, żeby nie następować na trzaskające gałązki, i w zupełnej ciemni, po omacku, rozgarniałem krzaki. Po jakichś ośmiu minutach pomyślałem, że muszę być w rejonie granicy, położyłem się na ziemi i zacząłem się czołgać. Nagle gdzieś tuż koło mnie zaszeleścił krzak i dwukrotnie trzasnęła sucha gałąź. Ze strachu, zamiast przywrzeć do ziemi, uniosłem się na czworakach, a wtedy przeleciał w powietrzu olbrzymi cień, przesłonił sobą niebo i runął na mnie. Zwaliłem się, <page nr=200> przygnieciony ciężarem, silnym ciałem, i zanim zdążyłem wykonać