na półoddechu dopełnił swego, bez kobiety, sam. Ciężkie przykrycie ugniatało, z buzującego migotania wystrzeliła kłująca pszczoła, wyrastająca z rozżarzonego środka. Za szybko, za krótko. Już różowa chwila odpływa. Została rosa na czole, zlepione palce i mokre od potu powieki. W łazience obmył się w miednicy, starał się nie hałasować. Łazienka zimna i chemicznie wyzywająca. Wytarł krocze ręcznikiem. Wodę wylał do sedesu, poczuł ulgę, chrząknął, niedługo nastanie świt. Z pompy żadnego pożytku, może nie zamarzła, ale co z tego, elektryczność ostatnio mieli we wrześniu, całe dwa dni. Cud, że jeszcze rur nie rozwaliło. Rozluźniony, zasypiał ze wspomnieniem innego pokoju. Przed wojną, w