z innymi dorożkarzami albo przekomarzał się z babami sprzedającymi pestki i kiszone jabłka, a ja wchodziłem na most i przez balustradę gapiłem się na mętny nurt czy też na pławiki wędkarzy, rozmawialiśmy z sobą na odległość w taki, mniej więcej, sposób:<br><br>- Ej! Nie zimno ci, Adam Stanisławowicz?<br><br>- Nie tylko nie zimno, ale nawet gorąco, Jegor Fiodorowicz!<br><br>- A nie życzysz sobie, przypadkiem, pestek, Adam Stanisławowicz?<br><br>- Owszem, życzę sobie, Jegor Fiodorowicz!<br><br>Wtedy Jegor, sklepiwszy dłoń nad oczami i wysunąwszy do przodu rzadką kozią bródkę, patrzał pod słońce i uśmiechał się do mnie dobrym, filuternym uśmiechem, albo wbiegał truchcikiem na most i wsypywał mi