Niemców spokojnie odłożył zwój drutu, podniósł z ziemi schmeisera i wygarnął do niego serią. Trzy pociski trafiły go w pierś. Osunął się na ziemię, a ustami wypłynęła mu różowa piana. Nie stracił przytomności, leżał tylko plecami na śniegu, który coraz bardziej się wokół niego czerwienił i czuł, że mu jest zimno. Patrzył w niebo, na którym płynęły blado-różowe chmury. Ledwo usłyszał wybuch, gdy Niemcy wysadzili w powietrze most.<br>Gdy dym opadł, zaczęli gromadzić się wokół ludzie. Podszedł do niego doktor Totwen.<br>- Ej, chłopie! To się nazywa mieć pecha, co? Ale nie martw się, nic ci nie będzie. Potem wnukom będziesz