jeszcze nie zaczynało szarzeć, ale ptaki się już odzywały na gałęziach topoli i czerwcowy dzień już za chwilę miał się obudzić, zmarznięty i ziewający. Nad drzewami migotały ostatnie gwiazdy i wszystko wskazywało na to, że znów zapowiada się upał. Ale teraz, w tej godzinie przedświtu, w naszym pokoju było całkiem zimno, a my, zamiast zwyczajnie przytulić się do siebie, okrywszy się ciepłą kołdrą, siedzieliśmy w grubych swetrach i patrzyliśmy na siebie z półdystansu, czekając na kolejną rundę nie dającej się od paru dni rozstrzygnąć walki. Dokładniej - ja patrzyłem, ona zaś unikała mojego wzroku. Była przykryta pod brodę, obejmowała kolana ramionami i