załzawi.<br>- Jaskier, zlituj się. Wyrzucą nas.<br>- Nie wtrącaj się. To sprawy zawodowe. Wchodzimy.<br>- Jaskier?<br>- Hę?<br>- Dlaczego Oczko?<br>- Zobaczysz.<br>Biesiada odbywała się w wielkim składzie, opróżnionym z beczek śledzi i tranu. Zapach - nie ze wszystkim - zabito, wieszając gdzie popadło pęki jemioły i wrzosu udekorowane kolorowymi wstążkami. Tu i ówdzie, jak kazał zwyczaj, wisiały też warkocze czosnku mające odstraszyć wampiry. Stoły i ławy, poprzysuwane do ścian, nakryto białym płótnem, w kącie zaimprowizowano wielkie palenisko i rożen. Było tłoczno, ale nie gwarno. Ponad pół setki ludzi najrozmaitszych stanów i profesji, a także pryszczaty narzeczony i zapatrzona w niego <orig>zadartonosa</> narzeczona, w skupieniu i ciszy