blasku zachodzącego słońca, szedłem w tę czerwień, choć tyle jeszcze dzieliło od jesieni, i widziałem, jak z wolna przygasa, i wraca pierworodna zieleń listowia, i nim dzień rozpłynął się w mroku, siedziałem w izbie tioti Lidy, znajomej Rufka, a ona, z ręką w moich włosach, szeptała:<br>- On wierniotsia, obiazatielno wierniotsia żyw!<br>i wierzyłem tak jak i ona, że mój brat wróci tu do nas obojga, na pewno wróci żywy, ale po kilku tygodniach przyjechał wysłannik władz polskich i zabrał mnie stamtąd, i musiałem się z ciocią Lidką rozstać, i gdy żegnałem się z nią, zapewniałem ją z przekonaniem:<br>- Rufka priszlot tiebie