sterczącej czuprynie, rozkazywała z niedbałym <br>gestem w moją stronę: <br><br>- Załatw tam! <br><br>Niechby jednak wszedł do sklepu jakiś pan żądający <br>marmurowego przyboru na biurko lub panie, wybierające koronki <br>i wstążki! Trzeba było widzieć, jak wówczas <br>panna Faliszewska, cała w słodkich uśmiechach, dygach <br>i pląsach, zrywała się z krzesełka, jak wbiegała <br>z żywością piętnastoletniej dziewczynki na drabinkę <br>i zbiegała z niej, znosząc coraz to nowe pudła i pudełka, <br>jak w tysiącach przypochlebnych słówek zapewniała, <br>że "szanownej pani we wszystkim jest ślicznie"... <br><br><br>Do sklepiku pani Rudzkiej zachodziłam bardzo rzadko, wtedy, kiedy <br>Frulein Anna "miała wychodne". Stosunki bowiem moje <br>z Katarzyną były bardzo luźne, a