pod pachą, przegiął się na szeroko rozstawionych nogach i zawołał wesoło:<br>- Krabczyński, pan Stanisław Krabczyński jest mi konieczny, młodzieńcy kochani, gdzie jest pan Stanisław Krabczyński, któryż to, który?<br>- Czego się pan wydzierasz w cudzym mieszkaniu! - krzyknął Zygmunt. - Tutaj jest pan Krabczyński, ten z bródką. Dziadzia, bogaty wujaszek z Ameryki przyjechał.<br>Dziadzia z pędzlem od golenia w ręku patrzał nieufnie na staruszka.<br>- To ja jestem... bardzom rad... pan do mnie?<br>- A właśnie, właśnie... szesnaście czterdzieści, jeśli się nie mylę, a zresztą zaraz zobaczę, mój kochasiu. <page nr=203> <br>- Co szesnaście czterdzieści?<br>Staruszek z czarującym uśmiechem skrzętnie przeszukiwał wypchaną teczkę, w końcu wyciągnął z niej kilka