o święta naiwności - wzięła słowa mecenasa za monolog kierowany w samotnej kąpieli, w podniecającym "hydroterapią" nastroju, do niej - "Lizi najmilszej". Po chwili uszczęśliwiające ją złudzenie zostało brutalnie strzaskane przez inny głos - kobiecy, wysoki, piskliwy. Słowa, wykrzykiwane lamentliwym dyszkantem, to znów zniżające się do przerywanego szeptu: - Panie!... O mój jasny panie! Dziedzicu! Mój... mileńki... Tutaj, tutaj!... Ojej... Ojej...<br><br>I oto masz tę "hydroterapię"! praczkę nadrzeczną, dziewuchę "o szerokich barach, szerokich, bosych stopach bielejących wśród żółtych kaczeńców". Co za wulgarna, zwierzęca namiętność! Co za bezwstydna wieśniaczka "o położeniu społecznym najmniejszym, jakie tylko na świecie być może". Co za okropieństwo sytuacji! Pani Eliza znała