w rodzaju blednicy, przypadłości gnębiącej zwykle dziewczęta w wieku pokwitania. Nie czynił mi żadnych trudności ze zwolnieniami i mogłem polegiwać w mym pokoiku próbując czytać, a wieczorami gapiąc się w telewizor. Odwiedziła mnie raz pani Janina, jedyna bliska mi osoba w Instytucie, przynosząc wiadomości i plotki. Zrozumiałem, że marcowy docent Jagódko, obecnie dyrektor Instytutu, zupełnie do mnie nie tęskni i z wyraźną ulgą przyjmuje zwolnienia lekarskie, życząc mi długotrwałej choroby. Podjął przecież herkulesową pracę oczyszczenia Instytutu z syjonistycznego i kosmopolitycznego nalotu. Po zwołaniu serii zebrań celem jednogłośnego zdemaskowania, potępienia i odcięcia się, zabrał się za bibliotekę pani Janiny, najgroźniejszy rozsadnik zarazy