Szukał jej. I w chwili, kiedy miał minąć ostatni odcinek ogrodzenia, ujrzał Zofię, a nawet usłyszał jej śmiech z głębi gardziołka. Wyprowadzała z gmachu mężczyznę... "To dziennikarz". Przyłapał się na myśli niechętnej, właśnie teraz. Zofia schodziła na podwórze. Jakby drgnęła i wstrzymała ruchy rąk. "Zobaczyła mnie. A nawet". <br>Przyśpieszył kroku. Kołując, zygzakując po ulicach, śledząc postępy zieleni, doszedł na koniec do gospody. Za szyldem sterczały założone wczoraj gałęzie dzikiego bzu. Liście oklapły, skoro ni soków z budzącej się ziemi, ni krzyku gawiedzi sprzymierzonej z pierwszym kolorem. <br>Wszedł i z ulgą przyjął... zaskoczenie. Pod oknem, jak wczoraj, siedzieli starzy. Twarze ich owinięte