wprost w niebo. Przed Zygmuntem, jak spod ziemi, wyrósł Północny:<br>- Przyjemne miejsce. A mówiłeś, że nie znasz... Ech, Zygi, nieładnie tak ściemniać.<br>Na sobie miał brudną koszulkę i dżinsy, w palcach obracał dżointa. Zygmunt chciał coś powiedzieć, ale nie udało mu się wydobyć ani słowa. Spróbował jeszcze raz i nic. Machinalnie dotknął ust... Lecz zamiast nich poczuł zrogowaciałą skórę. Wargi zrosły się i zasklepiły na amen. Koszmar. Co gorsza, nogi miał z ołowiu, ciężkie i wrośnięte w posadzkę niczym gruby korzeń stuletniego drzewa. Uciec nie było szansy, dlatego usiłował czym prędzej rozerwać błonę. Darł palcami policzki, ciągnął za brodę, bez skutku