naprzód rumak chyży,<br>Mnie wciąga coraz wyżej,<br>Obijam się o mury<br>I widzę, patrząc z góry,<br>Że koń mój poprzez mgły<br>Nie większy jest od pchły.<br><br>Migają piętra wieży,<br>Czupryna mi się jeży,<br>Bo lęk mam nieustanny,<br>Czy dotrę do Joanny?<br>Lecz oto już jej twarz.<br>"Stój koniu! Dokąd gnasz?"<br><br>Na wprost jej okna wiszę,<br>Na linie się kołyszę,<br>Spoglądam, a Joanna<br>To całkiem stara panna,<br>Co ma z sześćdziesiąt lat.<br>"No - myślę - ładny kwiat!"<br><br>Zgarbiona, siwiuteńka,<br>Maleńka babuleńka!<br>Snadź podróż moja trwała<br>Czterdzieści lat bez mała.<br>I ja - w odbiciu szyb -<br>Już jestem stary grzyb.<br><br>Widokiem tym złamany<br>Chwyciłem nóż składany