panował zawsze ten sam ciężki mikroklimat, złożony z woni środków antyseptycznych, odgrzewanego jedzenia i przepoconych skarpet.<br>Dotarł do szklanych drzwi przy końcu korytarza. Przekroczywszy zaporę chłodnego powietrza, tłoczonego od posadzki, znalazł się na zalanym słonecznym żarem tarasie. Nie było tu żywego ducha, ale jemu nie przeszkadzał ani upał, ani samotność. Oparty łokciami o balustradę, mógł z daleka patrzeć na miasto.<br>Martwa przestrzeń drżała w potokach gorąca. Niebo od paru tygodni traciło wiosenną barwę, trwało nieruchomo, jakby przysypane szarym proszkiem. Nic nie zakłócało widoku z piątego piętra. Za gąszczem karłowatych sosenek, wśród których wzniesiono gmachy Szpitala Nieustającej Pomocy, biegła od dawna nieużywana