nie skarżcie przed jaśnie panem - dołączył się do próśb Marciniaków teść.<br><br> Surma jakby nie pojmował. Zatrzymany, wodził nie rozumiejącymi oczyma od jednej osoby do drugiej. Upuścił kosę. Marciniak porwał ją łapczywie, zacisnął garście na stylisku. Wyprostował się, wystawił ostrze, prawie dotknął nim piersi kosiarza, łypnął groźnie na Gawlikową, na Martę. Zhardział. Marta, jakby nie widząc, wysunęła się ku przodowi, odgarnęła stal kosy.<br> - Ludzie, czego wy chcecie? Kierownik sam do żniw poszedł, bo wy... Stumanieliście? Toć czas, żyto się sypie! Co pierwsze, chleb czy domy?<br> Co się właściwie stało? Przejrzeli, zobaczyli? Oddech. Marciniak zapomniał, dlaczego się tu spieszył, o co dopominał, żądał