Od razu zrozumieli o co chodzi. Rozkaz podziałał na nich jak smagnięcie batem. <br>Pasażerowie, żołnierze, marynarze rzucili się z drabiny do wnętrza statku. Głos <br>kapitana poderwał ich na nowo do życia. Miotani od trzech dni przez orkan, stali <br>się bezradnymi istotami niezdolnymi do najmniejszego wysiłku. Ale zaraz opuściła <br>ich cała apatia i bezsiła. Chwycili za worki, za toboły, za sprzęt. Namoknięte <br>wory były ciężkie, jakby zawierały kamienie. Sapiąc wlekli je, podawali sobie <br>wzdłuż drabiny. Na pokładzie ciężar odbierali marynarze. Ludzie przestali myśleć, <br>co wyrzucają. Obok pszenicy leciały w morze siekiery, młoty, piły okrętowe, <br>pudła gwoździ, garnki, żywność, bukłaki z winem... Ogarnął