mierzwy i cierpkiego dymu, który snuł się z ognisk palonych przed lepiankami.<br>Dalej zaczynały się prawdziwe domy, trzy- a nawet czteropiętrowe, i rosło kilka drzew, które mimo długotrwałej suszy nie utraciły liści. Powstawała nowa dzielnica, ulice jeszcze nie miały nazw, ale jak zwykle w Indiach wszyscy mieszkańcy się znali i aż za dużo o sobie wiedzieli.<br>Ram Kanvala dostrzegł z daleka na samym krawężniku. Stał chudy, wysoki, kręcąc głową jak kwoka, która zgubiła pisklę. Krzyknął rozkazująco na tongi, bo ślepo parły na hamujący samochód, przystawały w skrzypieniu osi, postękiwaniu wołów. Malarz rozsiadł się z ulgą na tylnym siedzeniu, wsunął głowę między