się na nogach jak flaszka na okręcie,<br>bo mnie zapach jaśminu upił;<br><br>i nagle zobaczyłem, jakbym się ze snu ocknął,<br>przez szybę w dzikim winie:<br>werandę, dzikie wino i ową lampkę nocną,<br>wiszącą na kroksztynie.<br><br>Kroksztyn był morski konik, takem to nagle odczuł,<br>bo inne zwidziało się wszystko,<br>a świeca - biedna babcia uwięziona w kloszu,<br>wiatrowi na pośmiewisko;<br><br>więc gdy on szedł werandą, woniejący, komiczny,<br>cały w ironiach, w półtonach,<br>to lampa na kroksztynie, na łańcuchu, pod liśćmi<br>kołysała się jak podchmielona,<br><br>gubiąc światełka różne. Tak promień za promieniem<br>cały winograd oplótł,<br>a gdy wiatr blask pchnął dalej, stał się jednym