się wokół dłoni i wolno sunęło <br>do ramienia. Drugą ręką próbował uwolnić się <br>od wstrętnego uścisku, ale lewa dłoń, ciężka <br>i nagle boląca, nie chciała go słuchać. Opadała, <br>rosła, wchłaniała ją woda. Zrobił rozpaczliwy <br>wysiłek. Ręka została w wodzie, uniósł się <br>on sam, kaleki; szałas rozpękł się na dwoje, maź <br>bluznęła w twarz, zachłysnął się i wtedy <br>w dali zobaczył światło. Mały, jasny punkcik, niczym <br>płomień zapałki albo świecy stojącej w oknie <br>na znak, że ktoś czeka. Wiedział, że światło <br>nie było dla niego, ale oznaczało ratunek. Zaczął <br>więc biec. Biec pod górę, w ciemności, potykający <br>się, chrypiący z wysiłku, jaki