odjechał wozem zaprzężonym w dropiatego konia. Woźnicą był pan Chrystek. Nad karkiem konia zakołysała się duha - świsnął bat, cienki jak bagnet. Odjechali drogą wśród sosnowych zagajników, jak te, <page nr=31> przez które szliśmy z ojcem. I poczułem zapach tamtego lasu - szyszek, igieł jakby rozgrzanych słońcem. A przecież była mgła - wilgotny ranek, te brzozy, których gałęzie rozwiane na wietrze przypominały fale zielonego jeziora.<br>Więcej już porucznika Łady nie zobaczyłem. Chyba budziłem się kilka razy. Słyszałem głosy zza drzwi lub zza okna, śpiew słowika, cykanie świerszczy. W rogu, za szybą - światła dalekich miast.<br>W niedzielę pojechaliśmy do kościoła na dwunastą. Polnymi drogami, przez zagajniki, jak