niebo popatrzyłem za<br>skowronkiem, który mnie uparcie gdzieś przedrzeźniał, ludziom z<br>radością odchwalałem ich powitania. Wkrótce jednak zaczęło mnie<br>stylisko piec w dłonie, potem pot się sączyć zaczął po twarzy, spływać<br>z pleców, wokół pasa wzbierać. Zrobiło mi się wilgotno, słono, coraz<br>bardziej zaczynałem matce wierzyć, że ma się na burzę. A kiedy wreszcie<br>wsparłem się na grabiach, aby odsapnąć, nie chciało mi się już ruszyć.<br>Wtedy zobaczyłem ojca. On, nie on. Był jeszcze daleko, ale czy mógłbym<br>go nie poznać, po samym cieniu bym go poznał, po krokach samych, po<br>przeczuciu swoim.<br> Biegł drogą ciężko i niezdarnie, jak do nagłego