nieludzko dręczyła swoje otoczenie. I jak się to stało, że Magda i Stenia - w kręgu dobrotliwych łask pani Kasi - marniały bez nadziei, a Jadwiga, przeflancowana w grunt zatruty chimerami Róży, coraz mocniej i smakowiciej osadzała się w życiu. <br>Nie znosiła matki Władysia. Nie znosiła jej tak, jak nie znosi się chirurga, który operował bez narkotyków. Bała się humoru Róży, uprzejmości Róży, błyszczących uśmiechów Róży... <br>Zapytana przez nią o panią Kasię, odczuła nienawiść i strach. <br>- Dziękuję, moja matka ma się nieźle. <br>Ale Róża nie pozwoliła urwać rozmowy. O dziwo, położyła dłoń na dłoni Jadwigi, zapytała znowu - cicho niepewnie: <br>- Czy to prawda, że