teraz jak stadko domowego ptactwa śmiertelnie wystraszonego przez chytrze skradającego się lisa. A Marokańczyk szaleje. Krzyczy coraz zacieklej, dobitniej. Wokół niego bezradnie krąży pielęgniarka. Chłopak mówi wyraźnie i wystarczająco głośno, że nawet ja mogę go zrozumieć. To znaczy poszczególne słowa lub nawet zwroty, bo dalej, o co mu w ogóle chodzi, jaki jest jego problem to już nie bardzo mogę się połapać. <br>Na pewno buntuje się, że na kolację znów podano wieprzowinę. I było to, krzyczy z przekonaniem, świadomie złośliwe, wiadomo bowiem, że wyznawcy Mahometa brudnego świńskiego mięsa nie jedzą. Teraz on jest głodny, ma dosyć takiego traktowania, a poza tym