Poczekaj, też idę - ocknął się Zygmunt.<br>Dopili w nagłym pośpiechu.<br>Na schodach rzucili sobie "na razie" i Zygmunt, zostawiając przygotowującego się do popołudniowych występów Rubina, ruszył przed siebie. Z początku nie wiedział, czy wracać do domu, czy iść gdzieś jeszcze. Słońce uparcie przedzierało się przez chmury północne, rzucając spomiędzy ich cielsk placki światła, i zmierzało nad szpikulec katedry, by rozciąć się na pół i opaść na dachy Starego Miasta. Po rześkim powietrzu poranka nie zostało ani śladu - wkoło unosił się miejski zaduch, doprawiony zgęstniałym zapachem dymu i sadzy. Miało się wrażenie, że można go dotknąć, w palcach ugnieść i ulepić z