Oparci o rozgrzaną maskę silnika, stoimy urzeczeni widokiem. W tym oświetlonym mrowisku zaczynam już rozróżniać kontury znajomych ulic i placów. Miasto, które jeszcze przed tygodniem było dla mnie jakimś pojęciem geograficznym, teraz wydaje się bliskie i znajome. Wstążki neonów dzielnicy handlowej, zaułki portowe, okrojone wyraźną ciemną linią zatoki. Morze jest ciemne, przeczesują je tylko smugi świateł z promów i statków. Film jest niemy. Nie dobiegają tu żadne głosy. Tam w dolinie, na lądzie i na małych wysepkach, na dżonkach i sampanach ludzie mówią, płaczą, śpiewają i śmieją się. Za kilka dni będę już daleko stąd, przypomina mi to widok nadlatującego samolotu