reportaży z życia prowincji, naśladownictwo Konrada Wrzosa. To jeszcze nie było najgorsze, Szyc zwyczajnie źle pisał po polsku, i do tego nieciekawie. Razem z Szycem do Wrzosowa zawitało coś nieuchwytnie groźnego, jakiś zalążek epidemii. Czy dlatego Jassmont zapragnął się z nim spotkać? Można powiedzieć, że Szyc był świecą, a on ćmą, którą ta świeca przyciąga. W piękne popołudnie poszedł. W słabnącym słońcu, w zamęcie ciepłożółtych liści. Szedł przez złocisty suchy potok. Liście przypominały łupinki cytryn, pomarańczy i innych tropikalnych owoców, których smaku, nazwy nie pamiętał. Ulica, domy, drzewa, wszystko pławiło się w słodko-kwaśnym zaczynie. W powietrzu miodowa nuta, kręciło w