obecności zawsze źle wypadał jako konserwatywny szlachcic o głęboko narodowych przekonaniach. Później zjawiał się w szarym garniturze, już bez sygnetu i fajki. Zachowywał się bardziej dyskretnie. Te wizyty dolegały mu, ale przecież na swój sposób kochał siostrę Weronikę. Była jego kładką. Dzięki niej trafiał na dawny, zapomniany brzeg. Może właśnie dlatego ją odwiedzał. W malutkim parlatorium, gdzie siadywali, gawędząc o jego pracy i jej codziennych troskach z rozhukaną młodzieżą, odczuwał chyba obecność przeszłości. W ciemnym rogu pokoju stał mały Arturek Hirschfeld, syn dentysty, który nie chciał nazywać się Władzio. Może widział nawet twarz ojca, matki, starszych braci, których duchy dawno go