egzorcyzmów, choćby tak letnich i zrutynizowanych, do jakich ostatnio przywykłem. Przebiegły mi ciarki po skórze, drżały mi ręce.<br> Przemogłem się jednak. Odmawiałem nad klęczącą litanie, przeplatałem je zaklęciami pod adresem Złego, nie będąc wcale pewnym czy zachowuję przepisany porządek. Jedyne czego byłem pewien, to uwagi skupionej intensywnie na poświęconej, wzniesionej do góry Hostii w palcach. Zbliżaliśmy się już do końca obrzędu, gdy podrzuciła głowę, mocnym uderzeniem ręki wytrąciła mi z palców Hostię, skrzyżowała zły i gniewny wzrok z moim, wydarła się z apatii śmiechem.<br><br><page nr=27><br><br> Ten śmiech, mój Boże, ten śmiech... Taki jak śmiech mojego ojca, dobywający się z głębokiej studni.<br> W październiku