powodu upału i tłuszczu. Zupa nas nie regenerowała, woda mineralna, za ciepła i zagazowana, piekła w podniebienie zamiast ochładzać. Czasem jednak sprzedawano kefir w małych zielonych butelkach z aluminiowym kapslem, kupowaliśmy po dwie i siadaliśmy na drewnianych schodkach w cieniu zepsutego wagonu, czekającego na naprawę przy rampie. Rozmawialiśmy na tematy dowolne. O planach na wakacje. O egzaminie, na którym był odsiew. O studiach, które rozpoczynały się demonstracją losu tych, co na nie nie poszli. Demonstrował go zwłaszcza majster, wynajdujący dla nas co rusz nowe śmieci, najlepiej toksyczne, unurzane w czymś mazistym. Musiał je importować z sąsiednich wydziałów. O czwartej wracaliśmy zmęczeni