z pedagogicznego nałogu, i z natury - tak bardzo powolnej boskim zrządzeniom - wielce szanował dzieci. Widział w nich przyszłość narodu, nadzieję chrześcijańskiego świata, okup rodziców przed Bogiem. Jakiekolwiek były - uważał je za dary nieba, podziwiał ich mistyczną potęgę, a zarazem bał się przedwcześnie obciążyć słowem czy czynem fizyczną i moralną słabość dzieciństwa. Do wnuków tym bardziej żywił respekt, że - oddalone odeń o dwa pokolenia - nosiły w sobie jeszcze więcej boskich i ludzkich tajemnic niż rodzone dzieci. <br>Przyzwyczajony do napastliwości żony, szepnął: <br>- Daj spokój, Elciu, daj spokój... - i czym prędzej zagadał do Zbyszka: <br>- Dzień dobry, Zbysiu, a ty czemu dziś tak wcześnie ze