głowami krzywa gęba księżyca. Siność zmierzchu, opar, od stawu żabi chór.<br> - Panie kierowniku, com winowaty? Wszystkie brały, dlaczego pan do mnie złość ma? Com winowaty?<br> Marciniak pochylił się Surmie do kolan. Objął je. Zęby szczękały, jakby przemarzł w jednej minucie, a przecież było ciepło, rosa osiadła na pogodę.<br> - Jakby się dziedzic wrócił, oddam co do kłosa. Dyć my przeciw jaśnie panu nic - zaskowyczała Marciniakowa.<br> - Dzieciaków szkoda. Bóg dziewięcioro dał, trojem pochowali - o ton wyżej niż poprzednio mamlał mąż.<br><br> - Darujcie, miłościwy kierowniku, nie skarżcie przed jaśnie panem - dołączył się do próśb Marciniaków teść.<br><br> Surma jakby nie pojmował. Zatrzymany, wodził nie rozumiejącymi oczyma