nie zostawiając trwalszych śladów, gdybym wcześnie nie zauważył, że nie mnie starać się żyć bez zanoszenia ciągłych modłów do Boga. Tragizm mojego życia został mi odsłonięty w młodym wieku jako napięcie dwóch równoważnych i przeciwstawnych sił - afirmacja, otwarcie się, dar, przeciwko negacji, wycofaniu się, samokontroli, co oczywiście tłumaczyłem sobie często fałszywie, to i owo próbując zatrzeć i sobie ułatwić, ale dostatecznie świadomy, żeby zdawać sobie sprawę, że zginę bez Boskiej pomocy. Byłem więc typowym <hi rend="italic">salaud</> według definicji Sartre'a, czyli człowiekiem, który tak się urządza, żeby wierzyć w metafizyczne powody swego indywidualnego istnienia, czyli w to, że jeżeli żyje, to został zawczasu