Przejrzeli, zobaczyli? Oddech. Marciniak zapomniał, dlaczego się tu spieszył, o co dopominał, żądał i groził. Ujął stylisko, postawił krok i znajomym, szerokim rozmachem przejechał ostrzem nisko nad ziemią. Szelest słomy, wysoki dźwięk, poświst noża, raz i raz jeszcze, i jeszcze raz. Marciniakowa pochylona dreptała za mężem. Zebrany tymczasem tłum ciekawych fornali falował, rozkołysał się, rozpadł. Biegli z powrotem, ale już nie w stronę podwórza, gdzie fabryka. Do lamusa, do stajen. Nie minęło wiele i choć była już noc, Gwieździk wjechał żniwiarką na zapisane Marciniakom pole. Z lejcowymi kobyłami sprzągł jakieś inne w dyszel, poprowadził konie sprawną ręką. Gniade szły szparko, któryś