schodom, speszył się. - Pan ambasador zajęty.<br>Istvan poczuł się jak intruz, nie znał strażnika, nowy, świeżo przyjęty. Zakłuło go: czyżby naprawdę znalazł się poza gromadą, wydzielony, napiętnowany? Chłopiec na rowerze leciał wprost na nich, rozstąpili się.<br>- Wpuść go! - wrzasnął. - To swój.<br>Wszedł po schodkach do obszernego hallu, usiadł w wygodnym fotelu, postanowił zaczekać, aż gość odjedzie. Chciał sam na sam rozmawiać z ambasadorem. Z otwartych drzwi do jadalni dobiegał go basowy śmiech i pełne namaszczenia strzępy zdań. Chyba tu ostatni raz jestem - myślał z ulgą. Ileż razy stał na schodach i witał podjeżdżających gości, ściskał dłonie, park migotał kolorowymi światełkami, orkiestra