Gotowała. Gawlikowa bowiem jakby traciła świadomość. Skarżyła się na bóle nóg, bredziła o dziedzicu, o Stasiulku, na którego czekała. Co i rusz wlokła się ku oknu i patrzyła na drogę, gderając, że spóźnia się na obiad. Albo narzekała na Surmę. Niby kuzyn, cioteczny brat, a wcale nie dba o Stasiulka, gdzieś go poniosło, zaś tutaj marnieje dziedzicowe dobro. Wypraszała Surmową z kuchni, choćby biedaczka próbowała gotować, nie miała możności. Nawet ziółek dla matki nie mogła zagrzać, bo Gawlikowa złościła się: "dla panów som pokoje, a zaś kuchnia dla służby". Wszystko się jej poplątało. Nawet Irenkę myliła z dawną podopieczną i nazywała