gdzie słońce wstaje zza płotu obwieszonego pieluchami i babskim barchanem. Domy wypełnia wrzask dzieciarni. Nie są to jeszcze jęki głodu, ale nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. Jej wiosenna postać obnaży upadek, starcy, jak zwykle, będą umierać, a ustępujący śnieg odkryje powolną gangrenę pól, zabudowań, pracowicie gromadzonych rzeczy, których stosy gniją, przechylają się na bok, by upaść i na powrót zmienić się w ospałą i gnuśną ziemię.<br>Janek mógłby, jak co dzień, ominąć bezlistne krzaki agrestu, przejść obok zarośli głogu, gdzie ruchliwe grona jemiołuszek <orig>porają</> się z ostatnimi poczerniałymi owocami, wyjść na szosę i wspiąć się na wzgórze. Tam mógłby złapać